29.01.2010

Basta.

Wzięło mnie na kolejne wspominki...
Dzięki Agnieszce, mojej przyjaciółce ze szkoły średniej ziściło się jedno z moich wielkich marzeń...
Już jako mała dziewczynka marzyłam o zacisznie położonym domku, o mnóstwie zwierząt, i o własnym koniu, z którym będę przemierzać okolice. Namiastkę tego marzenia zawdzięczam Agnieszce, za co jestem jej bardzo wdzięczna.
Byłyśmy ogromnie ze sobą zżyte. Mieszkała na wsi, położonej w odległości 6 km od miasta, w którym mieszkam. Chodziłyśmy do jednej klasy. Często spała u mnie w tygodniu, by mieć rano bliżej do szkoły. Ja nocowałam u niej w weekendy, by móc nacieszyć się bliskością natury. Razem jeździłyśmy na wycieczki, do teatru i do kina. Właściwie wszystko robiłyśmy razem. A naszą wspólną pasją były nasze ukochane psy :)
Jej rodzice od lat przyjaźnili się z ludźmi, którzy byli właścicielami niewielkiej stadniny koni. Agnieszka zatem całe dzieciństwo spędzała w siodle, co w moim przypadku było w sferze marzeń.
Kiedyś zaproponowała mi tą życiową przygodę. Zgodziłam się z wielką radością i tak się zaczęło...


Jeździłam do stadniny regularnie. Miałam „swojego” konia, a raczej swoją kobyłkę. Była to ogromna klacz rasy wielkopolskiej. Nazywała się BASTA. Nie był to smukły, szlachetny „rumak”, z cienkimi pęcinkami. Nie była pełnej krwi „arabem”. Konie tej rasy są wieloużytkowe. Zazwyczaj mają umaszczenie kasztanowe, lub gniade. Spotyka się rzadko siwe, bądź kare. Moja Basta była gniada, ogromna, dobrze zdudowana, pięknie umięśniona i taka jakby nieco...ociężała. Nie było chętnych na ujeżdżanie jej. Ludzie wybierali bardziej „widowiskowe” okazy.
Właściwie tylko ja ją dosiadałam, a właścicielom służyła jako koń zaprzęgowy do bryczki. Doskonale się do tego nadawała, gdyż była nader posłuszna i karna.
Pokochałam ją. Przyjeżdżałam do niej nawet wtedy, kiedy jazda nie była możliwa z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych.


A co najważniejsze dla mnie (i moich rodziców), to fakt, że mogłam korzystać z tej nieziemskiej przyjemności zupełnie za darmo. Warunkiem było oporządzenie klaczki przed i po jeździe, co robiłam z nieskrywaną przyjemnością.
Wybywałyśmy zazwyczaj w trójkę: ja, Agnieszka i córka właścicieli koni. Przemierzałyśmy łąki, pola i lasy, raz galopując, raz kłusując, ale najczęściej chodziłyśmy stępa, rozkoszując się urokiem okolicy. Najpiękniejsze chwile były w lesie, wręcz nieopisana magia odczuwanych uczuć. Ale las też był najbardziej niebezpieczny dla takich przejażdżek. Krył w sobie wiele niespodzianek, których konie przeraźliwie się bały. Nawet trzask złamanej gałęzi mógł na tyle spłoszyć konia, że ten wpadał w amok i cwałował gdzie go oczy poniosą i dopóki starczyło mu sił. Na szczęście nigdy nie przytrafiła mi się taka sytuacja, i całe szczęście, bo nie wiem czy wyszłabym z niej cało.


Minęły dwa lata. Zżyłam się z „moim konikiem” strasznie.
Któregoś dnia przyjeżdżam, i dowiaduję się, że moja Baściunia ma chorą przednią nogę. Bałam się potwornie, bo wiem co dla konia oznacza chora kończyna... Jeździłam do niej często, czyściłam ją, zadawałam paszę, smarowałam maścią z antybiotykiem ciężko gojącą się ranę. Rozmawiałam z nią, a raczej prowadziłam dialog. Błagałam by wyzdrowiała. Oczywiście o jeżdżeniu nie było mowy!
Po kilku dniach nieobecności przyjeżdżam do mojej bidulki z zapasem jej ulubionych marchewek i dowiaduję się,
że MOJA UKOCHANA BASTA pojechała do Niemiec na rzeź!!!
Właściciele poinformowali mnie o tym, mówiąc to w taki sposób, jakby mówili o wyrzuconym, zużytym, starym bucie!
Uciekłam za padok, usiadłam pod ogromnym drzewem i zarykiwałam się w głos.
Jak mogli?!
Jak mogli mi to zrobić?!
Jak mogli jej to zrobić?!
To był przyjaciel człowieka, to był MÓJ PRZYJACIEL!!!
Przyjaciel człowieka, który przez człowieka został zjedzony...
Czasem myślę, ze człowiek to najgorszy gatunek zwierzęcia!
Nie mogłam pojąć tej bezduszności, braku serca.
 Dla nich była już jedynie darmozjadem, którego nie mogli zaprzęgnąć do bryczki...
Miałam żal do całego świata, żal o to, że nie mieszkam na wsi, bo wzięłabym ją do siebie, nawet gdyby się okazało, że nie można już jej ujeżdżać.
Od tamtej pory już nigdy w życiu nie pokazałam się w pobliżu domu tych ludzi.
Od tamtej pory nie dosiadłam żadnego innego konia, i chyba już tak pozostanie.


Kochałam ją i chcę, aby pozostała w mej pamięci jako jedyny koń, na grzbiecie którego przeżyłam mnóstwo pięknych chwil. Wniosła w moje życie wiele radości i szczęścia, i tak marnie skończyła, choć była w kwiecie wieku :(
Dlatego dzisiaj dosiadając konie, wybieram tylko te mechaniczne.
Żelazne rumaki nie są tak bliskie memu sercu i nie ranią tak bardzo, gdy odchodzą na złom...





Pozostało mi po niej piękne wspomnienie i tych kilka marnych zdjęć,
które kiedyś ktoś mi pstryknął, nawet nie pamiętam kto...
***
Bastuniu, miałaś chrapy tak miękkie jak aksamit,
a w twoich pięknych, dużych oczach można było dostrzec tysiące gwiazd.
Twoja „pani” tego nie dostrzegła...
***
Dlaczego życie tak boli?
Dlaczego wszyscy których kochamy odchodzą?
Dziadkowie, Kora, Basta...

**************************************************


17 komentarzy:

  1. Nikt nie zna odpowiedzi. Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  2. no wcale sie nie dziwie ze tak zakochalas sie w nim,konskie oczy sa sliczne ;)a na tych zdjeciach to jakos niepodobna do siebie jestes zupelnie hahahhahaha

    OdpowiedzUsuń
  3. Blogu niedzielny, czyżbyś powątpiewała, że "to sem ja"? :))
    Możesz mi wierzyć, że to ja w 100% w swojej osobie :)
    Choć przyznam, że na tych tragicznych fotkach wyglądam jakbym miała..."zezola"! :(
    Mogłam ich tu nie wrzucać.
    Są tragiczne!
    Ale to w końcu moja JEDYNA pamiątka.

    Pozdrawiam Was :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bezgranicznie smutne... Mówią, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Może dlatego musimy doświadczać takich sytuacji. Tomek Lipiński w jednej ze swoich piosenek pisze ..." musimy sobie dać czas. Choć tak trudno i tak boli, a czas płynie tak powoli...". Bardzo, bardzo powoli, a i boleć tak całkiem nie przestaje nigdy...
    Wierzę Alexo, że kiedyś, w innym wymiarze pogalopujesz jeszcze na Baście w stronę słońca...
    Przytulam Cie mocno...

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany,jak cudnie to napisałaś!
    Ściskam Cię mocno,kochana.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz Alexo...to "czasem" gdy człowiek okazuje się najgorszym gatunkim zwierzęcia zdarza się zbyt często...nie mogę tego pojąć...

    niestety ,a my zbyt często jesteśmy bezsilni...

    OdpowiedzUsuń
  7. Fantastyczne zdjęcia!!!!! Fantastyczna przygoda z koniem, choć tragiczna.
    Potrafię sobie wyobrazić Twoje cierpienie, sama nigdy nie miałam konia, nie dosiadałam.... ale zakochałam się w kucyku sąsiadów. Cudo!!!! Zrozumie ten kto pokocha konie...
    Ja wiążę się ze wszystkim zwierzętami uważam, że są bardzo ważne w naszym życiu.
    Bardzo, bardzo Ci współczuję tych wspomnień... tym mocniej, że masz je uwiecznione na zdjęciach....

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. hej, niestety tak w życiu jest, sprawa koni wywożonych na rzeź od dawna jest w mojej głowie:((( przeraża mnie to, kilka lat temu nawet miałam zakupioną działkę w celu stworzenia takiego koniego schronu:( ale się nie udało, nad czym ubolewam:(, piękne te zdjęcia,piękne wspomnienia, oczywiście do pewnego momentu:(( o tym jacy są ludzie przekonujemy się codziennie, ja ile razy spojrze w oczy moich zwierzaków:( w jakiś sposób upośledzonych przez "ludzi", nie wierzę w bezgraniczną przyjaźń ludzi ale w zwierzaki nigdy nie przestanę wątpić, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Odchodzo bo juz czas pewnie. Czas na nowe narodziny spelnienie . Ze w tak brzydki i okrotny sposob odchodza. To chyba tylko dla tych co pozostaja,pozostaja nauka, by w zyciu miec jeszcze szanse na zmiany, poprawy..... Nie wiem sama ale jedno czuje ,ze to co odeszlo (obojetnie co to jest czy bylo) rozpoczelo nowe wspaniale istnienie i jest czyms w kims dalej.... Kazdy wstrzac i tragedia nas otwiera .Ten krzyk i placz dowodem na nieobliczalna milosc Twoja . A to chyba najpiekniejsze!!!!!!!!!!!!! Alexsa nikt Twojego bolu nie odejmie .Ale przyjmie to co Ty przekazujesz.
    Sciskam Moja Dzielna Dziewczynko!!!!!!!!
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  10. Hello! Ohhh what a lovely blogg you got here!!! And I love youre mucis! Hug Petra

    OdpowiedzUsuń
  11. Alu kochana, o Twoim koniku nic nie napisze, bo wiesz najlepiej, jak dobrze rozumiem Twój ból. Ale głosno przy okazji chcę krzyknać, że to nieprawda, ze jesteśmy bezsilni! Wspomagajmy przynajmniej fundacje, które wykupują i ratują konie np Tara, Viva, fundacja Eulalii, Dar Serca - jest ich jeszcze więcej.Jeśli MY nie staniemy po stronie bezbronnych zwierząt, to kto???

    OdpowiedzUsuń
  12. Popatrz Alexo, jak to jest: Z jednej strony my-Polacy, ułańskie dusze ponoć wszyscy mamy, konie nad życie kochamy.
    Z drugiej strony wcale nas nie obchodzi, że to na naszych wsiach konie na śmierć się zaharowują, głodują, marzną, i w rzeźni żywot kończą.

    Nieszczęśliwych zwierząt jest masa. Szczęśliwych bardzo mało. To jest nasza, ludzi, wina.

    P.S. Zdjęcie, to w kowbojskim kapeluszu, najbardziej ze wszystkich Twoich tu zamieszczonych, mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  13. Pięknie napisane...

    Zapraszam do mnie po odbiór wyróżnienia:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Gdy czytalam historie konia przypomniala mi sie Twoja Kora. To bardzo smutne przezycia. Przemijanie to cos naturalnego, niestety jest ciezko sie z tym pogodzic. Ja mam z tym ogromny problem i nie wiem jak sobie pomoc i wytlumaczyc.
    Pozdrawiam Cie goraco.

    OdpowiedzUsuń
  15. Witajcie Kochane Babeczki :)
    Ori, masz rację, są fundacje, a w większości siła.
    Nawet taki maleńki człowieczek może coś zdziałać i TO COŚ może być WIELKIE! Bo uratowanie choćby jednego zwierzęcego serduszka jest wielkim czynem, a o takich ludziach powinniśmy mówić, że są WIELCY :)
    A ja, tu na blogach poznałam sporo takich WIELKICH LUDZI... :)

    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Droga Alexo - odejścia zawsze bolą i choć to takie trudne do zaakceptowania, niestety jest nieuniknione... aczkolwiek z takim odejściem o jakim piszesz - zdecydowanie się nie zgadzam!! Kiedyś po przeczytaniu artykułu o transportowanych koniach na zachód - byłam wstrząśnięta i postanowiłam w ramach buntu, zostać wegetarianką.. niestety mój plan ze względów zdrowotnych po kilku miesiącach upadł, choć do teraz jadam mięso bardzo sporadycznie - byłabym szczęsliwa wiedząc, że wszystkie zwierzęta są godnie traktowane i doczekują takiej śmierci.. człowiek naprawdę bywa okrótny na wielu płaszczyznach - na szczęście są też dobrzy ludzie.. i oby tych było jak najwięcej!
    Cudowne masz wspomnienia - te szczęśliwe, kiedy razem z Bastą przemierzałaś zielone łąki!! Ja odkąd pamiętam kochałam konie, ale niestety w dzieciństwie nie miałam takiej szansy jak Ty.. tym niemniej, kiedy już byłam 20latką poznałam człowieka, dzięki któremu spędziłam Nowy Rok w małej stadninie koni.. po raz pierwszy w życiu galopowałam po zmrożonej lodem plaży... łąkach.. cudowne uczucie!! Niedawno pozanałam przesympatyczną osóbkę, która ma własnego konia - jak tylko wyzdrowieję, muszę koniecznie go poznać...
    Przesyłam uściski i pozdrawiam Cię serdecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  17. Aniu z jezior, to cudownie, że masz okazję poznać nowego konika :)
    Galopowanie po zmrożonej lodem plaży...to musiało być nieziemskie odczucie!
    Ja jeździłam tylko od wiosny do jesieni, nie miałam okazji zakosztować jazdy w lodowej krainie...

    Pozdrawiam Was serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń