Jest przedwojenny. Moja babcia miała go przy sobie całe życie. Wisiał w pokoju na honorowym miejscu. Rozmawiała z nim, modliła się. Gdy na dłużej opuszczała mieszkanie zabierała go ze sobą, choć wcale nie jest mały. Był jej oczkiem w głowie. Gdy była już stareńka i bardzo schorowana, powiedziała do mnie: „Wnusiu, nie pozwól, by one po mojej śmierci go wyrzuciły. Zaopiekuj się nim”... („One, czyt. córki)
Krzyż, bo o nim mowa. Piękny, ogromny drewniany z metalowym wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa.
Od dziecka zawsze bardzo lubiłam wszelakie krzyże. Nie jestem osobą nadgorliwą religijnie, ale mam wielki szacunek i respekt do tego największego z symboli wiary chrześcijańskiej.
Po śmierci babci pierwsze co zrobiłam zabrałam jej krzyż oraz książeczkę do modlitwy. Modlitewnik pewnie zostałby schowany u którejś z córek, a krzyż z całą pewnością trafiłby do kościoła, bo rodzina już o tym rozprawiała. Schowałam go u siebie. Zawsze bardzo mi się podobał, ale nie miałam odwagi, by go powiesić ze względu na rozmiary. Przeleżał w ukryciu całe 10 lat. Wyciągałam go jedynie od czasu do czasu, by na niego popatrzeć. Symbol ten jest dla mnie czymś więcej niż tylko oznaką wiary. W krzyżu widzę ogromne cierpienie, pokorę i miłość.
Dojrzałam do tego, by „na widoku” zajął miejsce w moim domu. Wczoraj poświęciłam mu cały wieczór. Wiele przeszedł. Był kilkakrotnie malowany lakierem. Miał wywiercone otworki na małe żaróweczki. Ozdobne elementy ledwie trzymały się całości. Wyczyściłam go papierem ściernym. Zaszpachlowałam wszelkie otworki. Dokleiłam rozklekotane elementy. Zdjęłam Jezusa. Pomalowałam krzyż dwukrotnie farbą w kolorze srebrny popiel. Jezusa chciałam pozostawić takiego, jakim był gdy mieszkał w sercu mojej babci. Pomalowałam jedynie w kolorze grafitu koronę cierniową, zwitek materiału i postument pod stopami. Znalazłam na niego myślę godne miejsce w moim domku. Krzyż zawisł pod półeczką w towarzystwie małej szafeczki. W pobliżu aniołki. Jestem nim zauroczona, wręcz oczarowana. Nie mogę oderwać oczu, ma w sobie jakąś magię, magię dobroci, ciepła i spokoju.
Tę magię miała w sobie moja babcia.
Tę magię miała w sobie moja babcia.
Wczoraj głośno spytałam: „Babciu kochana, jesteś szczęśliwa? Twój największy skarb został nadal w rodzinie i jestem bardzo dumna, że powierzyłaś go właśnie mnie”.
Dziękuję Ci z całego serca.
Jedyne co pozostało Mi po Mojej babci, to także krzyż. Stoi w kredensie na widocznym miejscu. Z wielką estymą podchodzę do symboli wiary, choć sama nie jestem bardzo uduchowiona w tej kwestii. Mój dom pełen jest obrazów, obrazków, figur i krzyży. Kocham przedmioty, które mają Swoją historię. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWykonałaś kawał dobrej roboty.
OdpowiedzUsuńKrzyż wspaniały, rzekłabym BOSKI i ma tę swoją niesamowitą więź ze wspomnieniami i duchem babuni. Napewno jest z Ciebie dumna... wiedziała, komu dać !
Pięknie się wkomponował w towarzystwo innych przedmiotów, a ja bardzo lubię Twój domek odwiedzać.
Ściskam mocno.
Piękna pamiątka ,dobrze ,że się nim zaopiekowałaś . Tak ważny przedmiot jakim był bla Twojej babci krzyż musi zostać na stałe w rodzinie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
P.S.
Fajnie ,że się przeniosłaś ,na poprzednim blogu ,nie mogłam w żaden sposób zamieścić komentarza.
Alexo, szkoda, że nie pokazałaś nam jak krzyż przed Twoją renowacją wyglądał.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Babcia napewno jest Ci wdzięczna:)Wiedziała co robi powierzając go Tobie;) Napracowałaś się, ale było warto. Pozdrawiam Cię.
OdpowiedzUsuńwspaniały!!
OdpowiedzUsuńMagię dobroci, ciepła i spokoju...pięknie to napisałś Alexo...gdy wspominam moją babcię podobne uczucia mi towarzyszą...pozostało mi po niej kilka fotografii i dwa krzesełka z jej saloniku na których godzinami przesiadywałyśmy,rozmawiałyśmy,śmiałysmy się...
OdpowiedzUsuńPiękny jest ten krzyż...dobrze ,że trafił do Ciebie.
Pozdrawiam porannie.
Piękny ten krzyż.I faktycznie duży.Rewelacyjnie go odnowiłaś!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dobrze, że miałyśmy kochane babcie, a po nich pozostało najcenniejsze...wspomnienia, które nosimy w sercach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was Moje Drogie :)