24.12.2009

Opowieść wigilijna...

Ta historia jest o spełnieniu największego dziecięcego marzenia, o wielkiej, bezkresnej miłości, i o smutnym jej zakończeniu...
Czy można pokochać zwierzę na równi z siostrą, czy bratem? Tak, jeśli to zwierzę zastępuje upragnione rodzeństwo.
Będąc małą dziewczynką, od kiedy tylko pamiętam czułam się bardzo samotna. Sama, jedynaczka, bez rodzeństwa. Rodzice nigdy nie znajdowali dla mnie wolnego czasu. Byli zawsze zbyt zajęci pracą zawodową i zawsze zbyt zmęczeni... Pragnęłam rodzeństwa, płakałam. Nie zdecydowali się na kolejne dziecko, choć przeszkód (oprócz małego mieszkania) nie było. Moje samotne zabawy, popołudnia w towarzystwie lalek we własnym pokoju. Serce mi pękało, gdy słyszałam jak inne koleżanki opowiadały o zabawach, wymiankach, spacerach i kłótniach ze swoimi siostrami i braćmi. Miłość braterską rodzice pozwolili mi zastąpić miłością do zwierząt. Dlatego nasze małe „m” zawsze było także domostwem dla chomików, świnek morskich, szczurków, królików, szynszyli, jednym słowem gryzoni. Ale ja od zawsze chciałam mieć psa, na którego nigdy nie chcieli się zgodzić. Więc kochałam wszystkie okoliczne przybłędy, wynosząc im z domu po kryjomu garściami jedzenie.
Każdy kieszonkowy „grosz”, odkładałam, by kupić kolejną książkę o psach. Gdy miałam już niemal całą kolekcję, zaczęłam kupować skórzane obroże, smycze, kagańce, i gumowe zabawki. Wszystko ukrywałam przed rodzicami w schowku na pościel. Każdego wieczoru wyciągałam „sprzęt”, i mocno ściskając go w dłoniach marzyłam o największym przyjacielu człowieka. Którejś nocy usnęłam z całym „dobytkiem”. Rano, mama budząc mnie na śniadanie doznała szoku, po czym słyszałam jak mówi do taty: „Słuchaj, pozwólmy jej na tego psa, bo nam dziecko zwariuje...” Ale na tych słowach stanęło i ani krok w przód.


Miałam 15 lat. To był luty, ostatni dzień ferii zimowych, 13-go piątek.
Tego dnia postawiłam wszystko na jedną kartę...
„Wykradłam „ mamie dowód osobisty, wzięłam wszystkie uzbierane pieniążki ze skarbonki i wsiadłam w pociąg do Wrocławia. Tam korzystając z powiedzenia: „koniec języka, za przewodnika” dojechałam tramwajem do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Szłam pomiędzy klatkami jak zahipnotyzowana. Mijałam kolejne boksy, jakaś siła ciągnęła mnie na sam koniec. Po prawej stronie był kojec z sukami – owczarkami niemieckimi. 5 z nich łasiło się przez kraty w poszukiwaniu miłości człowieka, a jedna tylko wystawiła głowę z murowanej przybudówki, i smutnym wzrokiem patrzyła. Nie zamerdała ogonem i nie zrobiła ani kroku w moją stronę. Coś mi podpowiadało, że to jest właśnie ona. Pobiegłam do dyrekcji, zgłosić chęć zakupu. Gdy jednak dowiedzieli się, którą z suk upatrzyłam, stanowczo odmówiono mi jej sprzedaży. Usłyszałam, że suczkę przywieziono w grudniu, przed samymi świętami... Ktoś zgłosił, że przy rowie, w śniegu, na peryferiach Wrocławia leży martwy, duży pies. Przyjechali po zwłoki, ale okazało się, że psina jeszcze żyje. W dodatku jest wysoko szczenna. Była nieprzytomna. Natychmiast zrobili cesarskie cięcie. Maluszków było 11, wszystkie zostały uśpione :( Ratowali sukę. Przez dwa tygodnie leżała nieprzytomna pod kroplówkami. Miała rany na całym podbrzuszu od wystrzeliwanych korków przez „bawiące się dzieci”.
Jej organizm walczył z bardzo silnym obustronnym zapaleniem płuc. Wyszła z tego, długo była słaba i nieufna wobec ludzi. Skradła serca wszystkich pracowników swoją niezwykłą mądrością i inteligencją.
Prosiłam, w końcu się rozpłakałam, tak bardzo ją pokochałam, choć dopiero przez moment ją widziałam. To było jak przeznaczenie. Przysięgałam, że będzie jej u mnie dobrze, że mogą nawet do mnie przyjeżdżać, by sprawdzać w jakich warunkach mieszka i jak jest traktowana. Sprzedali, a raczej oddali do adopcji, na dowód osobisty mamy...
Gdy wróciłam z nią do domu bałam się wejść do mieszkania. Wiedziałam, że chyba mnie „zabiją”... Mamie serce skruszało gdy tylko ją ujrzała, z tatem trwało to dłużej, całe dwa miesiące.


Kora, bo tak ją nazwałam, ta nieufna psina, od kiedy tylko przekroczyła swój kojec w schronisku zapałała do mnie wielką psią miłością. Nie była już taką młodą sunią, miała 5 lat. Jej mądrość wzbudzała podziw u wszystkich. Lubiła ją rodzina, znajomi, sąsiedzi, dosłownie wszyscy. Inni „psiarze” uważali ją za wzór. Ja natomiast pokochałam ją całym sercem, tak bardzo mocno, że stała się moim życiem. Od chwili zakupu, aż do końca jej dni nie rozstawałyśmy się nigdy. Wyjątek stanowiła jedynie szkoła. To dla niej każdego dnia pędziłam do domu. Bawiłam się z nią, kupowałam smakołyki. Zwierzałam się i żaliłam. Chodziła ze mną na codzienne zakupy do osiedlowego sklepu. Codziennie zabierałam ją w odwiedziny do ukochanych dziadków. Nie tęskniłam już za siostrą i za koleżankami. Miałam swoją „siostrę”, bo tak zawsze o niej żartobliwie mówiłam, gdy ją komuś przedstawiałam. Dzieliłyśmy razem jeden pokój, w którym 1/6 podłogi zajmował jej ogromny wiklinowy kosz.
Z chwilą kiedy ją zakupiłam, skończyła się moja dziecięca laba. Już nigdy więcej nie pojechałam (jak co roku) na wczasy z rodzicami. Nie jeździłam na wycieczki i wesela. Wszędzie rodzice jeździli sami, a ja zostawałam w domu z psem. Ale nigdy w życiu, nawet przez moment nie krzywdziłam sobie tego stanu rzeczy. Kora była dla mnie najważniejsza i dla niej zrezygnowałabym ze wszystkich przyjemności.
Razem przebrnęłyśmy przez trudny okres dojrzewania, razem ze mną weszła w dorosłe życie. Była ze mną zawsze, każdego dnia i wszędzie, nawet w przychodniach lekarskich. To była więź, jakiej nie potrafię opisać słowami. Weszłam w dorosłe życie, zaszłam w ciążę. Kora nie odstępowała mnie na krok. Co dwa tygodnie chodziła ze mną do ginekologa i czekała wytrwale pod gabinetem. Chyba czuła, że noszę w sobie maleńką istotkę, bo lubiła położyć głowę na moim brzuchu. Tęskniła za swoimi własnymi szczeniaczkami. Adoptowała wszystkie nasze domowe zwierzaczki :)
Wyjazd do szpitala (poród) spędzał mi sen z powiek, to było nasze pierwsze i jedyne rozstanie. Cały czas prosiłam rodziców: „błagam Was, tylko dbajcie o moją Korę”.
Wróciłam po dwóch tygodniach z maleńkim Oskarkiem. Sunia pokochała go od pierwszej chwili. Spała z głową pod jego małym wiklinowym łóżeczkiem. To ona budziła mnie w nocy swoim mokrym nosem do karmienia, gdy mały płakał. Byłam zbyt zmęczona, i zazwyczaj nie słyszałam płaczu dziecka. Na spacerze nie odstępowała wózka na krok. Oskarek chował się z nią, podobnie jak ja – z siostrą. Tyle, tylko, że siostra już była staruszką. Gdy synek miał dwa latka, moja ukochana psina miała...18. Jej piękne, duże, mądre, piwne oczy zaszły mgłą, nic nie widziała. Straciła zupełnie słuch. „Schła” w oczach. Z wagi, która zwykle krążyła w granicach 40-stu kilogramów spadła do kilku. Skurczyła się, zmalała. Przytrafiało się jej spaść ze schodów, gdy schodziłyśmy na dwór. Nie raz weszła głową w mur. Nie trzymała moczu. Dzielnie wszystko znosiłam i za każdym razem ze stoickim spokojem wycierałam i prałam. Wieczorami, gdy Oskarek już spał, płakałam do poduszki, bo wiedziałam, że zbliża się koniec i będę musiała na zawsze rozstać się z moją „siostrą”.
Pewnego lipcowego dnia, tuż przed 2 urodzinami synka, podczas gdy ten smacznie spał, wyszłam z Korą przed dom. Chodziła biedulka po trawniku, włócząc głową przy samej ziemi. Nagle usłyszałam płacz dziecka. Nie wiedziałam co się stało, musiałam pobiec na górę. Wzięłam maluszka na ręce i zeszliśmy na dół po sunię. Ale jej nie było. Myślałam, że oszaleję. Wołanie nie miało żadnego sensu. Szukałam jej nerwowo z dzieckiem na rękach. Po chwili starszy pan, wędkarz przyprowadził ją znad Odry. Była cała aż po same uszy utatłana w mule rzecznym. Prawdopodobnie wpadła do rzeki szukając wody, albo pomyliła kierunki i myślała, że idzie do domu. Wzięłam ją taką brudną na ręce i zaniosłam do domu. Tam rozpłakałam się jak małe dziecko, a Oskarek ze strachu mi wtórował. Byłam bezsilna, bezradna wobec starości, wobec cierpienia tak bliskiej memu sercu osoby. Tego samego dnia po południu wsiadłam w samochód (z Oskara tatem) i pojechaliśmy tam, gdzie wszystko się zaczęło, do wrocławskiego schroniska. Ekipa zmieniła się i już nikt nie rozpoznał kochanej Suni sprzed 13 lat... Zresztą i tak by już nikt jej nie poznał. Chciałam, aby obejrzał ją weterynarz i szczerze powiedział mi czy można mojej Korze jeszcze jakoś pomóc. Odpowiedział: „Tak, można jej pomóc, można jej ulżyć. Trzeba ją uśpić, by nie cierpiała...” Spodziewałam się tych słów, ale gdy je usłyszałam, okazały się ciosem w samo serce. Przekonał mnie. Położył jej wątłe ciałko na metalowym stole, wygolił przednią łapkę. Przytuliłam twarz do jej pyszczka, głaskałam ją. Patrzyła mi prosto w oczy. Po chwili je zamknęła. Już było po wszystkim. Wybiegłam stamtąd, usiadłam na trawniku, i tak wyłam, że chyba całe osiedle mnie słyszało. W sekundę po tym jak zamknęła oczy już tego bardzo żałowałam. Ale proces uśmiercania był nieodwracalny. Do dzisiaj noszę przy sobie dowód morderstwa... Tak, zabiłam ją, uśmierciłam najbliższą mi osobę, która była ze mną przez wszystkie najtrudniejsze lata okresu dorastania, która nigdy mnie nie zawiodła, ani nie opuściła, gdy byłam w potrzebie.
Nie cierpiała! Nie piszczała! Nadal jadła i to z wielkim apetytem, choć w oczach chudła. A ja ją zabiłam!!! Może jeszcze dane jej było pół roku życia, może kilka miesięcy? Nie ważne. Każdy dzień z nią był dla mnie ważny, dawał mi tyle radości, kochałam ją bezgranicznie...
Weterynarz widząc moją rozpacz, zaproponował, aby jej ciało zostawić w schronisku. Wszystkie uśpione zwierzęta przechowują w specjalnej chłodni, a raz w miesiącu przyjeżdża firma - „spalarnią”, która zajmuje się ich „kremacją”. Ponieważ nie miałam gdzie jej pochować, nie miałam działki, ani ogródka, pomyślałam, że przynajmniej nie będzie sama, tylko wśród innych zwierząt...


W domu coś nie dawało mi spokoju. Nie mogłam spać. Ciągle wyłam jak wilk do księżyca. W końcu zadzwoniłam i anonimowo spytałam, co dzieje się ze zwierzętami po uśpieniu, gdyż mam starego kotka i nie wiem co z nim zrobić po jego śmierci. W odpowiedzi „miła” pani objaśniła mi, że faktycznie wszystkie zwierzęta trafiają do chłodni, gdzie są przetrzymywane do czasu. Ale uwaga!!! Raz w miesiącu przyjeżdża „Bakutil”, zabiera wszystkie zwierzęta do przerobu na mączkę kostną, która trafia na kurze fermy jako dodatek do pasz!!! Objaśniła mi, że zwierzęta są oskórowane! Małe pieski i koty, oraz gryzonie trafiają do maszyny mielącej w całości, a duże typu owczarki!!! - są kawałkowane, tzn oddzielana jest głowa i kończyny od tułowia...
Nie mogłam nic powiedzieć, dusiłam się, rzuciłam słuchawkę. Ryczałam nerwowo chodząc po mieszkaniu i obmyślałam plan. Jak się trochę uspokoiłam zadzwoniłam, było mi wszystko jedno co powiem, byleby tylko za wszelką cenę odzyskać ciało mojej Kory!
...”Proszę Panią, ja wiem, że Pani nie jest niczemu winna, że Pani tam jedynie pracuje i wypełnia swoje obowiązki. Ale proszę mnie bardzo uważnie wysłuchać, gdyż nie będę drugi raz powtarzać, a jeśli nie zostanie spełnione moje żądanie wszystkie media dowiedzą się o waszej „działalności na rzecz zwierząt”...Dwa dni temu została uśpiona moja suczka, owczarek niemiecki. Okłamano mnie! Żądam natychmiastowego wydania ciała psa! Po południu przyjadę po nią i nie chcę absolutnie spotkać się z sytuację, w której będziecie stwarzać mi jakiekolwiek problemy, bo skończy się to dla waszego schroniska tragicznie. Proszę przekazać moje słowa dyrekcji. Za kilka godzin będę. Dziękuję. Do widzenia.”
I byłam. Znowu pojechałam z ojcem Oskarka, on bardzo kochał moją Korę i wiedział ile dla mnie znaczy. Nie robili problemów, byli cicho jak mysz pod miotłą. Darek wszedł do chłodni, wyszukał ciało mojej suni i wyniósł ją w czarnym worku, tak abym ja niczego nie widziała. Powiedział tylko: „lepiej żebyś jej teraz nie widziała...” Bałam się, nie zaglądałam...
Pochował ją na łące, nad brzegiem Odry, zaraz obok swojej ogromnej suki Bonzy, która skończyła żywot 4 lata wcześniej, i którą ja też bardzo pokochałam.
Minęło 12 lat, od kiedy straciłam mojego jedynego i największego przyjaciela. Wiem, że taki przyjaciel i taka miłość człowieka do zwierzęcia już nigdy mnie nie spotkają. Taka historia może się zdarzyć tylko jeden raz w życiu.
Dzisiaj jest wigilia, magiczny wieczór, w którym zdarzają się cuda i spełniają marzenia, które wydają się nie możliwe do spełnienia. Gdyby Pan Bóg dał mi taką możliwość w ten jeden, jedyny dzień roku, gdyby mi dał możliwość spotkania się z jedną z osób, której już nie ma w świecie żywych, bez wahania, bez najmniejszej nutki wątpliwości poprosiłabym o spotkanie właśnie z nią, z moją „siostrą”. Oddałabym wiele, by móc ją jeszcze raz mocno przytulić. Bym mogła podziękować jej za miłość jaką mnie na każdym kroku obdarzała. Bym mogła spojrzeć jeszcze raz w jej piękne, mądre, spokojne psie oczy. Bym mogła dotknąć jej aksamitnych uszu. Bym mogła w końcu ją przeprosić za to co jej uczyniłam...
Nigdy o Tobie nie zapomnę psinko. Noszę Cię głęboko w sercu i pozostaniesz tam do końca moich dni. Żyję nadzieją, że kiedyś, po tamtej stronie się spotkamy. Nie chcę nawet myśleć, że może być inaczej.

----- ----- ----- ----- -----
Post powstał z bólem serca, przy zużyciu całej rolki papieru na wycieranie nosa i spłakanych oczu. Ja wiem, że większość z Was może nie rozumie i nigdy nie zrozumie mojej „chorobliwej” miłości do najzwyklejszego psa. Ale kiedy człowiek jest bardzo samotny, tak bardzo, że aż boli, wówczas taki najzwyklejszy pies staje się wszystkim, całym życiem.
Nie proszę o zrozumienie. Mam tylko nadzieję, że moja prośba zostanie „na górze” kiedyś zauważona i wysłuchana...

**************************************************

31 komentarzy:

  1. I ja rozumiem moja droga.
    I życze Tobie by te święta były radosne i bys juz nigdy nie była samotna

    ściskam swiątecznie - Dorota

    OdpowiedzUsuń
  2. Alexo, czytałam twoje wspomnienie o samotności, Korze i miłości do niej i płakałam. Sama mam suczkę i rozumiem twoje przywiązanie do niej, rozumiem twoją miłość i rozumiem twój ból po stracie.
    Życzę by Dobry, Nowonarodzony Bóg spełnił twoje pragnienie, byś jeszcze raz mogła przytulić się do Kory.
    Ściskam mocniachno

    OdpowiedzUsuń
  3. Alexo ja choć dziś nie mam zwierzęcia w domu, doskonale Cię rozumiem, też byłam jedynaczką i też marzyłam o rodzeństwie ...

    Przytulam mocniutko

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie jest miłość chorobliwa, normalna czyli wielka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Az sie poryczałam.Również cie rozumie, sama bylam jedynaczka i przez całe moje dziecinstwo i okres dojrzewania wychowywałam sie z malym rudym liskowatym "bratem".Niestety tez pamietam ten okres kiedy musial odejsc.Az tyle lat po, te wspomnienie przychodzi mi z płaczem.
    A tobie ALekso zyczy spokojnych świat w grone roodziny;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna i niezwykła historia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Alexo, bardzo wzruszająca opowieść, bardzo.
    Kto pokocha zwierzątko tak mocno ten wie, że takie uczucie może być tylko jedno w naszym życiu, choć przecież serce otwarte mamy i na inne stworzenia.

    Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  8. doskonale Cię rozumiem!!!
    Ja również jestem jedynaczką i od zawsze swoją miłość przelewałam na zwierzęta, moja sunia miała 18 lat gdy pojechałam do schroniska , z którego wcześniej ją zabrałam i tam została uśpiona, i do dnia dzisiejszego strasznie cierpę gdy o tym myślę, i na szczęście nigdy nie zostawiłam żadnego mojego zwierzęcia ( moja kotka musiała zostać uśpiona podczas operacji, gdyż miała raka jelit- i nic więcej nie można było zrobić, oraz kocurek którego dla jego dobra musiałam uśpić, gdyż jego nerki przestawały pracować...umierał na moich oczach)u weterynarza - zawsze zabierałam je ze sobą - gdyż uważałam że jestem im to winna
    strasznie się spłakałam czytając Twój post.....

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję Wam Kochane :*
    Jesteście wspaniałymi duszyczkami :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, ja rozumiem. Też jedynaczka i też miałam sunie, i też - nie uwierzysz - miała na imie Cora... Niestety, musieliśmy pomóc jej odejść gdy miała 13 lat, cierpiała bardzo z powodu raka... ja też cierpiałam... i moi rodzice... Trudne to były (i nadal są) chwile. Przytulam Cię mocno... Ania

    OdpowiedzUsuń
  11. Aluś,czytałam i płakałam!
    Przytulam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytam kolejny raz i wciąż słów mi brakuje...mogę tylko przytulić...

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo sie wzruszylam. Mialam scisniete gardlo, gdy to czytalam. Podziwiam Cie za odwage i zdecydowanie. Pozdrawiam bardzocieplo i sciskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  14. Piękna i wzruszająca opowieśc też przeżyłam coś podobnego...Moj pies był kundlem pospolity, przyjacielem , powiernikiem najwiekszych tajemnic.Nigdy go nie
    zapomnę.
    Miśka zagryzły psy które należały
    do straży granicznej , rodzice powiedziel mi to,
    po kilku latach od jego zaginięcia ...strasznie to przeżylam .

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozumiem i jestem z Tobą. Kiedyś też musiałam podjąć taką decyzję i choć aż tak mocno nie byłam związana z Astą, strasznie to przeżyłam. Mocno Cię pozdrawiam - Ola Bobe Majse

    OdpowiedzUsuń
  16. Ściskam i przytulam mocno.
    Rozumiem Cię doskonale, sama do dziś przeżywan uśpienie naszej suczki - polskiego owczarka nizinnego. Zarastały jej uszy, miała kilka operacji, które nic nie dały, piesek wiele cierpiał, stawał się agresywny, a my mieliśmy malutką Natalkę. N miała wtedy 1.5 roczku i potem szukała i wołała pieska co dopiero wzmagało moją rozpacz. Pamiętam, że jak wychodziłam z domu, to potem ciężko mi było do niego wrócić wiedząc, że w drzwiach nie spotka mnie powitanie naszej suni. Ja do dziś mam wyrzuty sumienia, że można było znaleźć jakąś inną klinikę, lekarza itd... i mam nadzieję, że ją kiedyś odzyskam tam w niebie.

    OdpowiedzUsuń
  17. Alexo...nie mogę tego czytać, musisz mi słońce wybaczyć. To chyba zbyt trudne dla mnie...mogę się tylko domyślać i bardzo ci współczuć.
    Przytulam mocno

    OdpowiedzUsuń
  18. Ze łzami w oczach mogę Cię tylko mocno przytulić.

    OdpowiedzUsuń
  19. kazde zwierze nie wazne jakie ,to czesc naszej rodziny,czesc milosci,i rozstanie zawsze jest bolesne,a rozstanie ,nieuniknione :(

    OdpowiedzUsuń
  20. Wzruszyłam się niezmiernie, bo w tym roku, po 14 latach odeszła Gapa. Ciągle czuje się pustkę...

    OdpowiedzUsuń
  21. Dziękuję Wam Kochane za każde dobre słowo.
    Czytałam Wasze historie z zapartym tchem, słowo, po słowie. Nawet nie wiedziałam, że wśród nas jest tyle jedynaczek... Macie za sobą równie przejmujące przeżycia, które głęboko tkwią w Waszych sercach niczym kolec.
    Ale one na to zasługują... Po tylu latach bezgranicznej miłości, oddania i wierności, po tym jak oddały nam w całości swoje serca, zasługują na dożywotnią pamięć, często okraszoną łzami wzruszenia i bólem w sercu.
    Ściskam Was babeczki bardzo, bardzo serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  22. Rozumiem, też rozstałam się z sunią owczarkiem niemieckim - przybłędą, która była ze mną 13 lat, pozdrawiam ciepło, wiem, że nadal boli.

    OdpowiedzUsuń
  23. Brak słów, popłakałam się. Ściskam z całego serca!

    OdpowiedzUsuń
  24. cześć Aluś:) ja w chwili choróbska wykorzystuje drugi lepek, leże i nadrabiam, Ty wiesz co ja myśle i czuje:( takie historie nie są mi obce:(tymbardziej że tak niedawno Zenio opuścił nasz dom:( ściskam Cię kochana!

    OdpowiedzUsuń
  25. A jeszcze jedno, samotność jedynaczek!!! o tym powinno się prace magisterskie pisać:( to bardzo boli, też coś o tym wiem!

    OdpowiedzUsuń
  26. Też jestem jedynaczką i od zawsze marzyłam o psie,był to najwspanialszy prezent dla mnie jaki kiedykolwiek mogłam dostać.9 lat temu pod choinką czekał na mnie u dziadków mały szczeniak rasy cocker spaniel angielski.Był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.Teraz moja kochana psina zaczyna gubić powoli zęby a ja już rozpaczam.Nie wyobrażam sobie dnia w którym mogłoby jej zabraknąć...a wiem,że ta chwila się zbliża.Najgorsza jest ta bezradność.Pomimo tego,że ma swoje lata to ciągle jest bardzo radosnym i żywotnym psem.Biega po mieszkaniu ze swoimi zabawkami dzieląc się nimi z każdym.

    OdpowiedzUsuń
  27. Pozdrawiam serdecznie i jestem przekonana,że kiedyś się zobaczycie. Z całego serca Ci tego życzę
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  28. Jeszcze raz bardzo serdecznie Wam dziękuję za każde dobre słowo płynące z głębi Waszych serduszek.
    Pozdrawiam Was najserdeczniej :)

    OdpowiedzUsuń
  29. popłakałam sie po przeczytaniu... rozumiem doskonale twoje uczucie, i ból po stracie. Bo przecież nie można powiedzieć "zwykły pies".To przeciez jedyne stworzenie które kocha nas, niejedkrotnie bardzo głupich i pokręconych ludzi, i to kocha bezwarunkowo...

    OdpowiedzUsuń
  30. Też jestem jedynaczką.W moim małżeństwie też mieliśmy owczarka belgijskiego Korę, wziętą z odzysku którą trzeba było uśpić bo miała raka. Potem 2 psy padły w ciągu 2 dni otrute przez sąsiadów. Rozumiem Twój ból. Z przyjemnością czytam twój blog i jestem pod wrażeniem.
    Maryszon

    OdpowiedzUsuń