Jak już wcześniej pisałam, mój chłopina wreszcie dorósł do przekonania, że dupska nie tylko można wozić motorami, ale też i trzeba czasem samochodem. No bo jak tu jechać motorem do marketu na duuuże zakupy? Albo w deszczowy dzionek wybrać się do znajomych? Czy nawet wrócić po pięknym dniu, który zakończył się ulewnym deszczem? A o zimie już nawet nie wspomnę!
Kurs ukończył dość szybko. Egzamin teoretyczny miał jakieś 10 dni temu. Teraz czas na praktyczny popis umiejętności, który przypadł...w piątek, trzynastego. Albo okaże się szczęśliwą datą, albo znienawidzi ją do końca życia :) Ponieważ egzaminy odbywają się w naszym wojewódzkim mieście, postanowiliśmy sobie urządzić wycieczkę. A, co :)) Ale nie byle jaką – motorami (matko, jakby Darek to usłyszał, to by mi dał, za te byle jakie motory...) bo nasze już odstawione w garażu na zimę czekają. Wycieczka miała być jak za dawnych lat – pociągiem :)
Jezuniu kochany, kiedy ja ostatni raz pociągiem jechałam!? Toż to wieki temu było! A uwielbiam ten środek lokomocji przeokropnie! :) Przypomina mi odległe czasy, kiedy jako mała dziewczynka jeździłam z rodzicami na drugi koniec Polski do dziadków, do Olsztyna. Podróż trwała równe 12 godzin. Pod koniec nudziłam się już okrutnie. Ale ledwie wysiedliśmy z pociągu, już mamę pytałam, kiedy znowu pojedziemy? :)
13-go, parę minut po 9 siedziałam już przy oknie z wielkim „bananem” na ustach. Milczałam, delektowałam się widokiem pól, łąk i lasów. Mijaliśmy stadko 9 jelonków, które pasły się blisko torów. Taki „głupi” pociąg, a tyle szczęścia, tyle pozytywnych emocji :) 45 minut i byliśmy na miejscu. Szkoda, że tak krótko :( Teraz autobus i spory kawałek piechotką.
Już na miejscu okazało się, że dziś przystępuje do egzaminu 300 osób podzielonych na 10 grup 30-sto osobowych. Czekaliśmy na swoją kolej dobre dwie godziny. A przez ten czas, to co nasze oczy widziały, nie napawało optymizmem... Co 5-6 osoba zdany, reszta do powtórki :( Rany boskie, koszą jak diabli! A może to ten piątek, trzynastego...
W końcu, na placu, przez głośniki wyczytali Darka. Buziak na szczęście i do dzieła! Pojechał z instruktorem w miasto, czyli plac załatwiony pozytywnie. Czekałam przy płocie z mocno zaciśniętym prawym kciukiem. Co chwilę, kolejne auto wracało, a inne opuszczało plac. Zasada była jedna, jak ktoś zdał, wracał osobiście kierując pojazdem. Jak oblał, siedział już jako pasażer. Wypatrywałam auta z bocznym numerem 3. Nerwy...
Po ok 40 minutach jedzie... Słońce świeci dość mocno, prosto w oczy. Nie widzę kto kieruje! Nerwy! A ten mój wariatuńcio macha mi ręką zza kierownicy :) Zdał!!! Boże, dzięki Ci z całego serca. Buziak na powitanie i przymusowe wysłuchanie zdawanej relacji z przebiegu egzaminu. Darek przyznał mi się, że przed samą jazdą pomodlił się, a w modlitwie poprosił nieżyjącą mamę o to, by nad nim czuwała. Właśnie wtedy wyszło słońce... Cały dzień było pochmurnie i ponuro, ale w tym momencie wyszło zza chmurek i od razu zrobiło się radośniej :) Przypadek? Może i przypadek, ale jaki miły :) Zdany egzamin oznacza, że wkrótce, będziemy mogli wszyscy razem wybywać za miasto, na łono przyrody. Jak do tej pory, głównie jeździłam tylko ja i Darek. Mój Oskar chyba boi się motorów, choć nie bardzo chce się do tego przyznać. Ramzes z kolei, z tych emocji gryzie wszystkie części, nawet te metalowe... :) A Ogonek, nie zdążył jeszcze zasmakować jazdy z wiatrem.
Przed nami wspólna przygoda :)
(Nawiasem mówiąc, byłby wstyd jak nic, gdyby nie zdał. Tyle lat być uczestnikiem ruchu drogowego z kat A, a teraz dać plamę z przesiadką z dwóch na cztery kółka...)
Wracaliśmy szczęśliwi spacerkiem przez całe miasto. Obowiązkowo obiadek w azjatyckiej restauracji. 100 gr różnorodnego jadła za 2,50zł. Elegancka, samoobsługowa „knajpka”, w której jedyną zasadą jest bierz ile zjesz :) No to nabraliśmy, aż nas brzuchy bolały :) Niestety, nie zrobiłam zdjęć, bo był komplet ludzi przy każdym ze stolików i wstydziłam się pstrykać... :(
Z pełnymi brzuchami spacerowaliśmy po Rynku. Wstąpiliśmy do Galerii. Tam wpadł mi w oko prześliczny komplecik wełniany: czapeczka + długi szaliczek. Była to czapka, na którą mam chrapkę: taka, jakby... za duża, delikatnie rozwleczona z gumeczką przy rąbku okalającym twarz. Taki rodzaj „beretu rastamana” ;) Przymierzyłam. Cudna!!! Zobaczyłam cenę, i niestety czar prysł niczym bańka mydlana... 299zł... Szok! Spojrzałam na Darka, a on wydusił z siebie: „Kochanie, jak chcesz to weź sobie ten komplecik. Zobacz, ile kasy poszło na mój kurs. Tobie też się coś należy.” Nie! Nie wierzę! Czy ja to słyszę na własne uszy, a słowa padają z jego ust? Stwierdziłam, że zwariował. Nic innego, tylko dzisiejszy szczęśliwy dzień uderzył mu do głowy i spowodował chwilowe uszkodzenie mózgu... Nie, no ktoś tu musi być przy zdrowych zmysłach. Skoro nie on, to muszę być ja. Ten, (co prawda uroczy) komplecik, to prawie połowa ceny biureczka w stylu vintage, na które choruję. I ja mam sobie oddalić zakup biureczka z powodu jakiegoś tam beretu? Nigdy! Poprzymierzałam, nacieszyłam oczy i wystarczy. Chyba trzeba wracać do domu, póki ja jeszcze jestem przy zdrowych zmysłach ;)
Powrót, godz 21 z minutami.
To był cudowny 12-sto godzinny dzionek, piątek trzynastego, który wniósł w nasze życie radość i spore zaskoczenie (mam na myśli Darka chęć zakupu beretu...) :))
Życzę Wam udanego tygodnia, pełnego takich miłych zaskoczeń ;)
**************************************************
**************************************************
Fajnie mieć udany dzień. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńGratulacje dla Darka!
OdpowiedzUsuńPowtórzę za Marią,fajowsko jest mieć tak udany dzień,mile spędzony.Oby jak najwięcej takich pozytywnych dni!
Pozdrawiam serdecznie.
No,no, Alexo! Darek wypadł w piątek po dwakroć na szóstkę. Duże brawa.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia zrobiłaś, i ten dzień udany tak fajnie opisałaś.
Pozdrowienia dla wszystkich
jak ja się cieszę z Waszych udanych dni:))z Twoich uśmiechów:) ze zdanego egzaminu Darka no i z tego beretu chce mi sie śmiać!!:)))buźka dla Was
OdpowiedzUsuńno ja czesto jezdze pociagiem,lub metrem choc to jedno i to samo ,tu nie sposobinaczej czasami sa takie straszne korki na drogach ze 20 km jedzie sie 40 min.a pociag zawsze mnie zawiezie tam gdzie chce :-)i nie musze szukac miejsca godzinami do parkowania :)
OdpowiedzUsuńFajny dzień ten piątek-13-go :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dziękuję Wam kochane kobietki :)
OdpowiedzUsuńŻyczę i Wam i sobie więcej takich zwykłych, miłych dzionków :)
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.