Robiłam dziś porządek w szufladach, dokładniej w teczkach z różnymi dokumentami. I oto na co się natknęłam... na moje wierszyki, które pisałam dawno temu, gdy było mi bardzo źle. Mają już sporo lat, i nie przypuszczałam, że te luzem zapisane kartki schowałam gdzieś głęboko, i kiedyś dokopię się do nich, wracając wspomnieniami do minionych lat.
A jednak...
Wspomnienia zostały przywołane i niepotrzebnie. Lepiej nie wracać do niespełnionej miłości. Ale jak o niej nie myśleć, skoro jej owoc jest przy mnie każdego dnia...?
I właśnie odkryłam przyczynę mojej pogłębiającej się depresji, gdyż wiem, że nic nie dzieje się ot tak sobie. Zawsze nasza podświadomość igra z naszymi uczuciami, nawet wtedy, kiedy wydaje się nam, że o czymś nie myślimy, nie pamiętamy, lub staramy się nie pamiętać.
Nie tak dawno, bo 1 listopada, na cmentarzu natknęłam się wzrokiem na jego sylwetkę. Dzieliło nas może 20 metrów. Był tak pochłonięty swoją dużo młodszą kobietą i jej synkiem, że nawet nie zauważył swojego jedynego dziecka. Nie wiem co mój Oskar w takich chwilach myśli, jakie nim targają uczucia. Wiem jedno; moje serce pęka na tysiące kawałków, niewidzialna ręka dusi mnie mocno za gardło, a strumyki łez same płyną przeradzając się w górskie potoki. Następuje obowiązkowy scenariusz milczenia i udawania nagłego pojawienia się kataru, by ukryć przed dzieckiem mój stan emocji, który sięga zenitu.
Ktoś, kto nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, nie ma najmniejszego pojęcia, jak to boli. W każdym razie fizyczny ból przy nim, jest niczym masochistyczna forma relaksu.
I pomyśleć, że niegdyś z głębi mojego serca wynurzały się słowa, które były skierowane tylko do niego, do tego jedynego...
I pomyśleć, że niegdyś z głębi mojego serca wynurzały się słowa, które były skierowane tylko do niego, do tego jedynego...
Kochany mój, jedyny, drogi,
nie zboczę z raz obranej drogi.
Bądź mój luby mą miłością,
moim smutkiem i mą radością.
Bądź moim nocnym marzeniem,
i moich snów spełnieniem.
Bądź mężczyzną mojego życia,
bądź sensem ziemskiego bycia.
Bądź ze mną na dobre i złe,
tylko tego tak naprawdę chce.
Pragnę Cię kochać, szanować i wspierać,
w Twych objęciach z miłości umierać.
Jestem już Twoja mężczyzno drogi,
lecz cierpię z tej niepewności i trwogi.
Moje serduszko bije tylko dla Ciebie,
czy zechcesz je przyjąć do siebie?
.........................
Znalazłam w końcu to moje kochanie,
lecz co dalej z nami się stanie?
Jestem dobrej myśli i przyznam szczerze,
że w prawdziwość uczuć mocno wierzę.
Wierzę bezgranicznie i pełna ufności,
Wierzę bezgranicznie i pełna ufności,
bo bez wiary nie ma prawdziwej miłości.
Najgorszy w tej mojej życiowej porażce jest fakt, że przez lata stanowiliśmy idealną parę. On był bardzo troskliwym i opiekuńczym facetem. Nigdy nie był kobieciarzem, ani typem rozrywkowego macho. Nie nadużywał alkoholu, rzucił palenie przez wzgląd na moje chore serce. Był bardzo odpowiedzialny i niezmiernie pracowity. Można by rzec: idealny facet. Też tak myślałam...
Rozdzieliło nas to, co powinno było jeszcze mocniej scalić nasz 7-letni związek. Chyba nie był jeszcze gotowy, by w pełni wziąć odpowiedzialność za małą istotkę, która była owocem naszej wielkiej miłości. I choć był ode mnie starszy całe 6 lat, to nasz przypadek idealnie potwierdza teorię mówiącą o tym, że wiek nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem i odpowiedzialnością.
Zatopił się bez pamięci w pracoholizmie, a ja odeszłam. Nie było łatwo. Ale wolałam samotne życie, niż bycie nieszczęśliwą przy człowieku, który poświęcał nam minimum swojej uwagi, a dom traktował jedynie jako stołówkę i noclegownię.
Po pewnym czasie dojrzał do zmian i zrozumiał popełnione błędy. Wrócił, błagając o przebaczenie, ale wtedy było już stanowczo za późno...
Dziś, po latach wiem, że nie było za późno. To moja ogromna duma i jeszcze większa ambicja nie pozwoliły mi na taki „gest”.
Wiem, że swoją decyzją największą krzywdę wyrządziłam mojemu jedynemu, ukochanemu dziecku. I przez to do dziś żyję w ciągłej niezgodzie sama ze sobą. Gdybym dostała jeszcze jedną szansę od losu...mój syn miałby ojca. Ale czasu niestety nie da się cofnąć. Bywają w życiu chwile, kiedy podejmujemy nierozważne decyzje, zbyt szybkie, zbyt pochopne, które potrafią znacząco wpłynąć na resztę naszego życia. Ponoć jesteśmy panami własnego losu. Jeśli tak, to dlaczego nie potrafimy nim pokierować w taki sposób, by móc szczęśliwie żyć? A może jednak to Bóg wytycza nam ścieżki po których kroczymy? Dlaczego więc wybrał dla mnie taką, a nie inną?
Z tymi i podobnymi pytaniami, chyba będę żyła do końca moich dni.
Musiałam o tym napisać.
Jest mi lżej...
**************************************************
Rozdzieliło nas to, co powinno było jeszcze mocniej scalić nasz 7-letni związek. Chyba nie był jeszcze gotowy, by w pełni wziąć odpowiedzialność za małą istotkę, która była owocem naszej wielkiej miłości. I choć był ode mnie starszy całe 6 lat, to nasz przypadek idealnie potwierdza teorię mówiącą o tym, że wiek nie zawsze idzie w parze z rozsądkiem i odpowiedzialnością.
Zatopił się bez pamięci w pracoholizmie, a ja odeszłam. Nie było łatwo. Ale wolałam samotne życie, niż bycie nieszczęśliwą przy człowieku, który poświęcał nam minimum swojej uwagi, a dom traktował jedynie jako stołówkę i noclegownię.
Po pewnym czasie dojrzał do zmian i zrozumiał popełnione błędy. Wrócił, błagając o przebaczenie, ale wtedy było już stanowczo za późno...
Dziś, po latach wiem, że nie było za późno. To moja ogromna duma i jeszcze większa ambicja nie pozwoliły mi na taki „gest”.
Wiem, że swoją decyzją największą krzywdę wyrządziłam mojemu jedynemu, ukochanemu dziecku. I przez to do dziś żyję w ciągłej niezgodzie sama ze sobą. Gdybym dostała jeszcze jedną szansę od losu...mój syn miałby ojca. Ale czasu niestety nie da się cofnąć. Bywają w życiu chwile, kiedy podejmujemy nierozważne decyzje, zbyt szybkie, zbyt pochopne, które potrafią znacząco wpłynąć na resztę naszego życia. Ponoć jesteśmy panami własnego losu. Jeśli tak, to dlaczego nie potrafimy nim pokierować w taki sposób, by móc szczęśliwie żyć? A może jednak to Bóg wytycza nam ścieżki po których kroczymy? Dlaczego więc wybrał dla mnie taką, a nie inną?
Z tymi i podobnymi pytaniami, chyba będę żyła do końca moich dni.
Musiałam o tym napisać.
Jest mi lżej...
**************************************************
Droga Alexo!
OdpowiedzUsuńBardzo osobiste, bardzo wzruszające.
Ale po to w końcu blogi piszemy, żeby dać upust myślom i uczuciom, które nas dręczą, prześladują nawet.
Teraz Twoje życie przecież uporządkowane jest i szczęśliwe; dwóch panów, przepraszam, trzech (z Ramzeskiem), otaczających Cię przywiązaniem i oddaniem, to powód wspaniały, aby czuć się kochaną, potrzebną, ze wszech miar pożądaną.
I niech tak zawsze będzie.
Jesteś wspaniałą, wrażliwą i niezależną kobietą. Masz wspaniałych mężczyzn obok siebie i oni są teraz najważniejsi.
OdpowiedzUsuńGdybyśmy wiedzieli, że idąc wybraną drogą złamiemy nogę - nie poszlibyśmy tamędy. Pewne zdarzenia naszego losu są poukładane jak puzzle, tylko dobry Bóg zna ich wzór i rozumie sens naszego cierpienia.
Życzę Ci z całego serca aby złe myśli już nigdy więcej nie zaprzątały Twej duszy.
Przytulam
Kochana nie traktuj tego absolutnie jako porażki, masz przecież wspaniałego synka. Pomyśl o tym co stracił jego ojciec - znacznie wiele, znacznie .... Kiedyś zda sobie z tego sprawę, ale obawiam się że znów będzie za późno ...
OdpowiedzUsuńPiękny wiersz....
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś to co czujesz,swoje emocje..
Ściskam mocno
Dziękuję Wam Kochane, za wszelkie miłe słówka. W życiu często bywa tak, że więcej ciepła w naszą stronę wypływa z ust obcych nam ludzi, niż od bliskich nam osób...
OdpowiedzUsuńŚciskam Was wszystkie bardzo serdecznie :)
Nie dokonałaś złego wyboru. Był on dyktowany sercem, sercem złamanym i rozgoryczeniem. Nie chcę osądzać, ale dlaczego ojciec Twego dziecka nie chce się z nim spotykać?
OdpowiedzUsuńDlaczego Llooko? Bo poznał kobietę z małym chłopcem i to właśnie na niego przelał całą swoją ojcowską miłość. A jego własny syn? Wię, że jest " w dobrych rękach"...
OdpowiedzUsuń